poniedziałek, 22 sierpnia 2016

koło, które ciągle wraca.

Zastanawiam się, jak to jest, że przeróżne doświadczenia z przeszłości zawsze w jakiś sposób wracają. Czasem jest to pierwsza lepsza niedaleka chwila; a innym razem wracają chyba jakąś okrężną drogą i potrafią niezwykle boleśnie rozczarować ...
Przeżywałam w swoim życiu różne miłości - wiadomo, każda osoba jest inna , to i miłość nie będzie z każdym taka sama. Niektórzy byli nadto troskliwi, inni powściągliwi w swoich uczuciach, inni toksyczni, a jeszcze inni zbyt łatwowierni. Każdy koniec był bardzo bolesny dla którejś ze stron. I w każdym wina była głównie przez jedną osobę. Tym co łączy wszystkie rozstania- była obojętność.
A dziś, w momencie kiedy myślałam że znalazłam najlepszego faceta na świecie, poczułam tą pierdoloną obojętność z jego strony na moje łzy. I znów zbliża się czas moich urodzin i znów płacze przez faceta w poduszkę - to jakaś mantra.
Chce żeby to wszystko się skończyło...

A potem to uczucie rozdzierające serce, kiedy masz wrażenie, że w tym miejscu  Wasze drogi się rozchodzą; kiedy czujesz , że gdzieś pogubiły się Wasze priorytety ; gdy zamiast razem wspinać się wyżej, On nie chce Ci pomóc wyżej wejść. Bo w związku chodzi o to, aby wzajemnie się doskonalić, aby mieć wspólny cel i pasje, aby każdego dnia walczyć o swoją miłość i ją pielęgnować... A tutaj nasuwa mi się wniosek, że o ta prawdziwa miłość walczyć nie trzeba. W takiej miłości nie czuje się nie doceniona, nie muszę zabiegać o uwagę , nie wściekam się bo facet mi nie pozwala. Aż tu nagle dopada Cie smutna rzeczywistość, kiedy maraton na xboxie jest ważniejsze niż wspólne spanie w łóżku ; kiedy wie że płaczesz i jest Ci źle- a mimo to nie przychodzi Cie pocieszyć ; kiedy w końcu przyjdzie a tak naprawdę nie wie co Ci powiedzieć. To boli. Serce mi pękło na pol.

Najstraszniejszym jest świadomość, że jak dotychczas za każdym razem łudziłam się że to przejściowe. Ale koniec zawsze nadchodził. Dziś również się łudzę...

poniedziałek, 22 lutego 2016

Time goes on.

Najlepsze w upływającym czasie jest to, że pozwala z ironicznym uśmiechem spoglądać na wydarzenia z przeszłości; a osobom, które kiedyś rzekomo mieliśmy w sercu, z czystym sumieniem możemy powiedzieć, że teraz ich miejsce jest w... dupie ;-)
Po czasie możliwe też jest wyciągnięcie odpowiednich wniosków- logicznych wniosków; które niegdyś przysłonięte były ślepymi uczuciami, idiotycznymi wierzeniami czy bezsensownymi uzależnieniami. Z biegiem czasu nic nie warte uczucia blakną, jednocześnie zamieniając się w doświadczenie i wyżej wspomniane - wnioski.
Zabawne jest, że kiedyś we wszystkich poprzednich niepowodzeniach miłosnych , szukałam winy w sobie, w drugiej osobie. Wyrzuty sumienia, rozmyślania " co poszło nie tak ? " , analizowanie relacji i próba wydedukowania- co zawiodło. Dziś na wszystkie pytania mam jedną odpowiedź : TO NIE BYŁA MIŁOŚĆ.
Mówi się , że miłość boli. Ja wtedy też tak myślałam. Ale to nie prawda, bolą wszystkie inne uczucia, ale miłość- nie. Ból po odrzuceniu, samotność, zdrada , tęsknota, zazdrość- ale przecież żadne z tych uczuć to nie miłość. PRAWDZIWA MIŁOŚĆ NIE BOLI, nie kończy się zdradą, przy kłótniach nie wyzywacie się od najgorszych, tęsknisz w szczęśliwy sposób, a nie ten uzależniający. Miłość to miłość, miłość to szczęście i radość. W miłości nie ma niepotrzebnych dramatów, łez...
Jest tylko ta nudna a jednocześnie najlepsza na świecie sielankowatość świata, szczęśliwa rutyna i to poczucie gdzieś głęboko w sercu, że jest osoba , na której można polegać na dobre i na złe; i nieważne co się stanie- ona będzie. Kocham to uczucie, kocham mojego faceta i kocham tą normalność :)
Niech miłość będzie codziennością, a w końcu odnajdziesz szczęście!

niedziela, 15 listopada 2015

Leave out all the rest.

Wiecie jak to jest, jak doświadczenia z przeszłości, mimo że zapomniane, gdzieś głęboko zakopane, mimo wszelkich zapobiegawczych prób- wciąż dostają się do Waszego życia? Doświadczenia to może niezbyt trafne słowo, bardziej trafnym będzie...piętna.
Poprzedni związek był książkowym związkiem, który określany jest jako TOKSYCZNY. Nie chcę już rozckliwiać się nad sobą, nad tym ile łez wylałam, jak bardzo zszargałam swoje nerwy; jednak zatrzymywać bardzo często , muszę się nad konsekwencjami. Czy ja już nie jestem w stanie być tą osobą, którą byłam zanim przeszłam przez to piekło? Błahy zapalnik, błahy podmuch nerwów i mamy eklsplozję- w najbardziej nieoczekiwanym momencie ! Czasami wiem, że powody przez które dochodzi do wybuchu, są naprawdę bardzo słabe ( najłagodniej rzecz ujmując ); a mimo to, nie potrafię przyznać się do błędu- bo go nie widzę. Chyba tak to już będzie, że nastawiona będę tylko i wyłącznie na atak. Tutaj nie ma wycofania się, kompromisu, pokoju... Czy to już nadszarpnięta psychika zranionej zwierzyny, która resztkami sił stara się bronić; czy może ewaluacja charakteru wywołana doświadczeniami z przeszłości. Instynkt , czy styl bycia?
Ciężko się wycofać, powiedzieć przepraszam, przyznać do błędu, lub zwyczajnie odpuścić ( tym bardziej jeśli czuję że racja jest po mojej stronie ), szczególnie po tym wszystkim co przeszłam. Ale w momencie życia, w którym aktualnie jestem, mieszkając z NOWYM facetem, w NOWYM miejscu, z NOWĄ miłością i NOWĄ nadzieją na coś stałego...boję się, że to wszystko może wpłynąć kiedyś na to, że poraz kolejny osoba z którą chciałam być do końca życia, świadomie zrezygnuje z tego "przywileju" - przeze mnie. Strach prowokuje do tego, żeby dume schować do kieszeni; ale co z tego? Przecież ja podskórnie czuję, że się nie zmienię, że taka po prostu już jestem, mimo, że uwierz- nie chcę taka być. A Ty chyba nie wiedziałeś na co się piszesz, na jaką tykającą bombę natrafiłeś- masz dwa wyjścia- albo uciekniesz, albo wybuchniesz razem ze mną, Bo rozbroić mnie chyba nie potrafi już nikt....a ja znów tracę grunt pod nogami.

środa, 11 marca 2015

can't move on.

Ty zabrałeś moją miłość.


Bardzo długo dojrzewałam, żeby tutaj znów coś napisać. Za każdym razem, gdy coś kończy się w moim życiu, odczuwam jakąś dziwną potrzebę, żeby to podsumować- właśnie tu.
Ale tyle razy już przecież ze sobą kończyliśmy... tylko że właśnie dziś, doszło do mnie , że to naprawdę jest koniec.
Sama zawaliłam to wszystko, nie czekałam, nie byłam wierna- a obiecywałam Ci, że będę dla Ciebie, tylko dla Ciebie. Pamiętam dzień, kiedy wyjeżdżałam, leżeliśmy na łóżku i oboje ze łzami w oczach obiecywaliśmy sobie, że damy radę, że wytrzymamy. Nie udało się. Serce mi pęka, bo mam świadomość, że nie udało się przeze mnie.
Na początku był żal i płacz. Nie potrafiłam zrozumieć jak mogłeś się tak zachować, jak mogłeś mnie zostawić, tak bez słowa, bez pożegnania. To był cios, jakiego chyba jeszcze nigdy nie przyjęłam- prosto w serce. W takich momentach nie myślisz o dobrych , czy złych momentach- po prostu żyjesz tym, co się aktualnie stało- żyjesz złamanym sercem. Nie próbujesz zapominać, wspominać, nic innego nie siedziało w mojej głowie niż ta myśl: zostawił mnie. Zastanawiałam się, jak dalej poradzę sobie z moim życiem, nie potrafiłam sobie wyobrazić, że Ciebie w tym życiu już nie będzie... ale z dnia na dzień zdawałam sobie sprawę, że taki jest fakt : już nigdy nie będziesz częścią mnie, nigdy mnie nie przytulisz , nigdy nie pocałujesz- wybrałeś inne życie, życie osobno- z dala ode mnie.
Faza opłakiwania zaczęła przemieniać się w fazę gniewu, w której zaczęłam myśleć racjonalnie. Uznałam fakt, że tak naprawdę dawno powinniśmy się rozstać, bo nasz związek był związkiem chorym. Niezdrowa relacja, w której zjadaliśmy siebie nawzajem, obrażaliśmy, oskarżaliśmy. Zbyt dużo namiętności- miłość i nienawiść, dwie składowe, które razem tworzyły tą naszą wybuchową mieszankę. Nie myślałam o tym, czy Cię kocham, czy tęsknię, po prostu trwałam w tej złości i za wszelką cenę chciałam sobie udowodnić, że dobrze się stało. Zaczęło się poszukiwanie kogoś na zastępstwo, kogoś kto mi Ciebie zastąpi. I to był najgorszy błąd, bo tylko zdałam sobie sprawę, że nikt nie jest w stanie mi Ciebie zastąpić. Z nikim nie czułam się tak swobodnie, tylko przy Tobie śpiewałam w samochodzie, tylko Ciebie potrafiłam zaczepiać, z Tobą się przekamarzać. Nie powinnam była tego robić- szukać klina. Ale każdy mi powtarzał, znajdź sobie kogoś, zobaczysz jak facet powinien traktować kobietę; zobaczysz , że On nie był nic wart. Co z tego, że przynosi kwiaty, zabierali do kina, byli kulturalni, obsypywali komplementami- nie byli Tobą. Właśnie wtedy sobie uświadomiłam jak bardzo mi Ciebie brakuje. I tak trwam w tym wszystkim do dziś, myślę, myślę i myślę. Nie potrafię pozbyć się wyrzutów sumienia, złości do samej siebie. Jak mogłam pozwolić zmarnować naszą miłość ? Jak mogłam zmusić Cię swoim zachowaniem, do tego, że mnie zostawiłeś? Nikt mnie tak nie kochał. Ty chyba kochałeś mnie za bardzo, a ja o tym wiedziałam. Bo myślałam , że wybaczysz- za każdym razem nie myślałam o tym, że będzie Cię to boleć, tylko wiedziałam że wybaczysz. A teraz wiem , że nas już po prostu nie ma. Nie potrafię iść do przodu, nie bez Ciebie.
Chciałabym . nawet nie wiesz jak bardzo, zapomnieć już o tym wszystkim, przestać Cię kochać, bo nie potrafię już tak dłużej żyć. Ciągłe wyrzutu do samej siebie, rozmyślania co by było gdyby... Nie potrafię przeżyć myśli, że równie dobrze mógłbyś być teraz tutaj ze mną, moglibyśmy jeść razem śniadania, wylegiwać się w łóżku, spacerować, pić piwo na ławce w parku, palić gibona. Moglibyśmy razem żyć.
A Ciebie nie ma. Nie chcesz tu być.
i tylko te nieodebrane połączenie od Ciebie, znów sprawia, że serce przestaje mi bić.

piątek, 17 października 2014

Czas oczyścić się ze wszystkiego, bezsenność nie pozwala mi normalnie funkcjonować. Wiem, że nigdy tego nie przeczytasz, ale chcę właśnie tutaj się rozliczyć. Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek kogoś tak pokocham. Nie zapomnę tego jak się poznaliśmy. Jak przyjechałeś do mnie , zobaczyłam Cię poraz pierwszy i od razu poczułam, że będziesz dla mnie kimś wyjątkowym. Nikt nigdy w życiu nie był wobec mnie tak czuły, chciałeś mnie poznać niezależnie od tego , jaka byłaby ta prawda o mnie. Powiedziałam Ci wszystko, a Ty , o dziwo, nie odszedłeś ode mnie- udowodniłeś, że kochasz. Za każdym razem, kiedy ja wątpiłam w nas, Ty trwałeś, Ty wierzyłeś. Wiedz, że naprawdę Cie kocham, popełniam błędy, ale tego jednego nigdy sobie nie wybacze. Nigdy nie zapomnę tego, jak zwątpiłam poraz ostatni, nie myśląc o tym, jak bardzo Cie ranię. Nie chciałam, naprawdę nie chciałam. Pisząc to łzy napierają mi niczym oszalałe do oczu, bo świadomość tego, że Cię straciłam , jest niepodważalnym dowodem na to, że pewna część mnie- po prostu umarła. Umarła we mnie chęć wstawania rano, oddychania, jedzenia. Umarł sens mojego życia , a co najgorsze - to ja..ja zabiłam tą miłość. I teraz tylko pozostaje mi mieć nadzieję, że kiedyś poznasz kogoś , kto Cię uszczęśliwi bardziej niż ja- bo jak nikt inny zasługujesz na szczęście. A ja? No cóż, sobie życzę tego, żebym kiedyś była w stanie samej sobie wybaczyć, bo wyrzuty sumienia doprowadzają mnie już do obłędu. Nigdy nie zapomnę o Tobie i naszej wielkiej miłości. Mieliśmy być na całe życie, byliśmy tylko na chwilę...a to wszystko przeze mnie. Karma to suka. Wiedziałam, że kiedyś wróci i znów jej zmienność zrzuci mnie z piedestału. Tym razem nie wstaję. Nie chcę. Nie bez Ciebie.

wtorek, 29 października 2013

milcz.

Nie brałam pod uwagę, że ktoś może tak bardzo mnie poniżyć. Nigdy nie czułam się tak źle, dlaczego ze mną nawet nie porozmawiał ? Sytuacja nie została nawet określona, po prostu przestał istnieć.
Dzwonię, brak sygnału, piszę, żadnej wiadomości zwrotnej. Odchodzę od zmysłów.
Aż w odpowiednim momencie, idealny cytaty ogarnia mój umysł i serce - weź mnie za rękę i zaprowadź na krawędź. I stój tam ze mną, aż się zmęczę i spadnę.
Tobie udało się rozkochać mnie w sobie; Tobie udało się przełamać moją-jak wtedy myślałam- złą passę, tym że się pojawiłeś; zastanawiałam się tylko czym sobie zasłużyłam na takie szczęście.
Widocznie nie zasłużyłam.
Mijał tydzień. Sytuacja była jasna, moje stanowisko też : nie chcę Cię znać. Ja wiem, Ty wiesz, Ona wie. Było ciężko. Ale chyba moje porażki życiowe na coś się przydały.. Czy to możliwe, żebym uodporniła się w jakiś sposób, na kurestwo tego świata ? Prawdę mówiąc, nie pamiętam ile razy pociekły mi po policzku łzy. Obstawiam, że było ich raptem kilka. Dlaczego? Przecież serce mi pękło na pół.
Ale tutaj chodzi o to, żeby nie pokazać, że jest źle; nie pozwól sobie na chwilę słabości- przypomnij sobie jak skończyło się to ostatnim razem. Ty byłeś moją słabością.
Mijał drugi tydzień. Zaczynam powoli dochodzić do siebie. W dalszym ciągu nie rozumiem, a może inaczej... nie akceptuję Twojej decyzji. Ale zaczynam się przyzwyczajać. Telefon milczy. W głowie coraz mniej obrazów przed oczami, nie przywołuję wspomnień. Tak będzie łatwiej, po prostu muszę wykreślić Cię ze swojego życia. Zastanawiam się, czy aby metoda klin-klinem, nie zadziała ? Wiem, że nie; ale próbuję.
Znajduję: jednego ... i drugiego. Powoli wszystko zmierza w dobrym kierunku, sytuacja się klaruje, pozostaje tylko jeden. Jest miło , sympatycznie- ale to wszystko, żadnych fajerwerków, swoję muszę przehibernować w stanie totalnej znieczulicy. Ale uśmiecham się,  cieszę się kolejnymi dniami, jest lepiej.
Mijał trzeci tydzień. Naprawdę jest dobrze ! Nawet nie myślę o tym, co się z Tobą dzieje. Czasami się zastanawiam, dlaczego pozwoliłam sobie na taką ignorancję w stosunku do swoich zasad. Dlaczego znowu pozwoliłam sobie, zakochać się w kimś-jak się później okazało- kto zupełnie nie był tego wart. Ale nie ma co rozpaczać, nie zmienię swoich poprzednich decyzji- mam wpływ tylko na to co jest tu i teraz,
Tydzień czwarty. ' Przepraszam Cie '
Czego ode mnie oczekujesz? Za co mnie przepraszasz? Za brzydką pogodę wczorajszego dnia? Wszystkie wspomnienia wracają, mam wrażenie jakbyś chciał, żebym od nowa to przeżywała. Mętlik w głowie, nie wiem co mam zrobić. Mam ochotę odpowiedzieć: Kocham Cię , wróć. Ale nie mogę. Nie zaufam Ci nigdy więcej. Nigdy więcej nie pozwolę , żebyś się do mnie zbliżył. Więc nie będzie reakcji, milczę.
Wieczorami tak bardzo chcę usłyszeć Twój głos. Dzwonię do Ciebie i... milczę.

piątek, 18 października 2013

pocałuj mnie w miłość.

Czasami dostajesz po prostu pstryczka w nos, mającego na celu przypomnienie Ci, że nie wszystko będzie układać się idealnie. Ja nie dostaję żadnych ostrzeżeń, w wyżej wymienionej postaci- ja zwyczajnie dostaję solidny łomot od życia, żeby nie zapomnieć, że nigdy nic nie będzie idealnie. Jeszcze dwa, trzy miesiące temu w głowie rozbrzmiewająca domena "what if I don't wanna stop? ". Podejmowałam decyzje, z których konsekwencjami nie chciałam się liczyć- w sumie, to nawet nie brałam pod uwagę jakichkolwiek konsekwencji. Z dnia na dzień , każdy kolejny dzień, przypominał poprzedni.Nie do końca potrafię teraz określić, czy owy stan rzeczy sprostał moim upodobaniom, czy też nie- system mojej wartości już upadł, lub wyraźnie zatracił swoje kontury. Wtedy chyba było fajnie. No, względnie. Teoretycznie, regularny seks ze stałym partnerem powinien być zdecydowanie lepszą alternatywą; ale kilka miesięcy wstecz, to nie było moją domeną. Tak mijał mi czas. Aż nie spotkałam na swojej drodze osoby, która całkowicie zmieniła sposób , w który patrzę na sprawy związków, partnerstwa, czy też zaufania.
Chyba jeszcze nie jestem w stanie opisać, tego krótkiego ( 32 dni ) , przez główną część sielankowatego, a później najgorszego okresu w moim życiu. Nigdy nie sądziłam, że ktokolwiek będzie mnie oceniał za moją przeszłość- a jednak.
W pewnym momencie stał się głuchy na moje wołanie o miłość.
Nie widział nic, oprócz kawałka swojego nosa , no i może penisa, ledwo przekraczającego 10 cm.
Nie czuł nic, oprócz podniecenia i erekcji rosnącej w spodniach.
Na początku naszej znajomości, trudno mi było w to wszystko uwierzyć.
Teraz nie umiem uwierzyć, w cokolwiek.